Wczoraj dzień minął – rzekłbym – standardowo… pobudeczka z mission impossible w tle, aż w uszach zadudniło 🙂 szybka kawa zbożowa i wypad w teren walczyć o lepszy świat… Prawie jak Ethan Hunt 😉 wszak, co kilka dni dostaję pytanie typu: misja niemożliwa do wykonania… i tak się wtedy zastanawiam czemu ludzie do jasnej ciasnej tak sobie utrudniają życie?
Dosłownie jak Mr. Hunt… Przecież, większość tematów ze scenariusza filmu, „prawdziwi fachowcy” zrobili by bez zbędnego szumu, fajerwerków i mordobicia… czyli, po prostu, cicho sza psssst…. żeby się nie wydało.
No, ale ludzie do kina idą nie po prawdę – idą po rozrywkę 🙂 Sam osobiście od czasu do czasu też odwiedzam ten przybytek kultury więc doskonale to rozumiem… 😉
Kto z nas nie był już Zorro…, Jankiem z Rudego…, albo RAMBO III, a jak się czasem oko jeszcze bardziej do ekranu puści to można nawet zostać Larą Croft ;). Do dziś pamiętam swoją zagotowaną do czerwoności twarzyczkę jak poszedłem do kina na Karate Kid…, a że emocje były to dla mnie, że hohoho to film machnąłem jeszcze 2 razy 🙂
Oj, jak tak nawet dziś sobie przypomnę jak Pan Miyagi Danielowi „San” nogę nastawiał, albo tego kopa Daniela Larusso w finałowej walce to hohoho… znowu chce zostać Bruce Lee :). Dziś, już wszak wiem nieco więcej o sztukach walki, o skokach spadochronowych, jak i o jeździe na motocyklu… więc obstawiam, że wyczyny a’la Mr. Hunt większość z nas zakończyła by zejściem śmiertelnym w 10-tej minucie filmu…
Ale co tam, trzeba po prostu potraktować scenariusz z przymrużeniem oka… Zresztą filmy tego typu to najlepiej oglądać od 12 do 15 lat 🙂 Po przekroczeniu tego wieku człowiek nagle orientuje się, że coś jest nie tak, bo w Kompanii Braci (Band of Brothers) gość dostaje postrzał i leży, a w innym filmie 30 razy i idzie dalej…
Nie będę Ci dłużej opowiadał o historii filmografii, ale co z tego można wywnioskować ano to, że są lepsze i gorsze filmy, albo, że są te bardziej życiowe i te oderwane od rzeczywistości – jak dziecięca bajka o smoku i księżniczce – jak najbardziej. A tak na 100% to życie pisze chyba najlepsze scenariusze, część z nich trafia później nawet na ekrany kin … nie wiem czy to, o czym Ci teraz opowiem chciałbyś sfilmować, ale nie traćmy już czasu, zacznijmy tą opowieść…
Tak więc około 10:15 telefon i znowu sprawa typu mission impossible…
Mr. X:
– Dzień dobry mam ten telefon od kolegi…
Ja (Mr. Hunt):
– Dzień dobry, a co to się nam dziś urodziło 🙂
Mr. X:
– Mamy problem, tylko nie wiem czy tak przez telefon mogę…?
Ja (Mr. Hunt):
– Może Pan – ja w mafii nie pracuje więc się podsłuchów nie boję… 🙂
Mr. X:
– Wie Pan były pracownik pozwał nas do Sądu Pracy…
Ja (Mr. Hunt):
– O co?
Mr. X:
– O zadośćuczynienie i rentę wyrównawczą…
15 minut później…
Ja (Mr. Hunt):
– Wie Pan, co? Proponuję przyjąć tą ugodę i nie robić sobie dodatkowych kosztów na sądy i przedstawicieli tzw. wolnych zawodów, pogra Pan tylko na czas, a i tak Pan przegra… więc cała ta zabawa wygeneruje tylko dodatkowe koszty… Mówię jak jest, a jak Pan ma wątpliwości to może to Pan skonsultować nawet z 2-3 mecenasami, ale nie sądzę żeby ich opinia jakoś diametralnie różniła się od mojej…
Tym razem Mr. Hunt nie dał rady 🙁 , a dlaczego – bo po pierwsze nie jestem czarodziejem… a po drugie to nie Hollywood, to po prostu było życie… O co więc poszło?… 10 lat temu firma XYZ zatrudniła Pana Wiesława L. w szanownym wieku 50-paru lat na stanowisku kierowcy… Dostał umowę na trzy miesiące na okres próbny… wysłali go do lekarza, przeszkolili go z BHP-u i wiśta wio w karoce poganiać koniki do przodu – a było ich 420 – podobno firma się w VOLVO lubuje… i tu jeszcze tragedii nie było, baaa… było wręcz elegancko :D.
Tylko… Świat pędzi do przodu… no chyba, że oglądasz POLSAT w święta, bo tam ciągle Kevin albo sam w domu, albo w New York-u, cholera jakby czas stanął w miejscu… Firma XYZ też pognała do przodu ku nowemu lepszemu… Poszli za modą i kazali kierowcy założyć działalność gospodarczą i działać w ramach tzw. usługowego prowadzenia pojazdu…
Ale tutaj świat nadal nie zamierzał stać w miejscu i przyszło jeszcze nowsze… tj. kierowca zamknął firmę i wrócił na etat… do firmy XYZ. W ramach tego powiewu nowości wszyscy w firmie zapomnieli o tym, żeby Pana Wieśka wysłać na badania wstępne, na szkolenie z BHP-u itd… a ktoś nawet wpadł na genialny pomysł, żeby wpiąć do jego starych akt osobowych nową umowę i jego badania wykonane pod świadectwo kwalifikacji, nie otrzymał informacji o ryzyku zawodowym itd…
Hmmm, a czemu bo wszyscy mieli na wszystko czas ale nie na to… Wszystko było OK do 2011 r. kiedy Pan Wiesiek wchodząc na naczepę po prostu z niej spadł: efekt złamana ręka w nadgarstku, stłuczona głowa, połamana miednica… efekt końcowy – Pan Wiesiek na L4 po paru miesiącach świadczenie rehabilitacyjne… suma summarum RENTA – koniec kariery jako zawodowy kierowca… Jako że ZUS miał płacony – jak miał płacony, czyli jakiś tam byle by był… efekt: renta w wersji „byleś nie zdechł do końca miesiąca…” :(.
Patrząc na sprawę obiektywnie nie dziwie się chłopu, że walczy o parę złotych do tego co mu Państwo wyliczyło… nie jestem też ani za ZUS-em ani przeciwko niemu. Ubezpieczyciel wyliczył po prostu świadczenie na podstawie składek jakie były odprowadzane, a że były takie, a nie inne, to renta jest jaka jest…
Jaki z tego morał dla firmy – dziś już pewnie znajdą czas na wysłanie kierowcy na badania, poinformują o ryzyku zawodowym… nie będą sknerzyć na BHP-owcu, bo przecież to tylko zbędne papiery… „5-te koło u wozu…” – jak to kiedyś usłyszałem, a jaki z tego morał dla Pana Wieśka i jego kolegów po fachu??? – nie zawsze będziesz piękny i młody i w pełni sprawny, patrz zatem na to, co idzie do ZUS-u (wiem, że nie jest to idealna instytucja), bo jak przyjdzie co do czego tj. gdy będą Ci musieli policzyć świadczenie – to żeby nie okazało się, że umrzesz z głodu… A ile będą kosztować te badania, które przez 4 lata olewali tj. badania wstępne i co najmniej jedno okresowe???…
Pan Wiesław rości swoje straty na 76 tyś zł tytułem zadośćuczynienia i 400 zł miesięcznie tytułem renty wyrównawczej… Zakładając, że pożyje 20 lat to mamy 96 tyś zł. W sumie 172 tyś złotych… Oszczędnościami dla firmy to bym tego nie nazwał…
{ 4 komentarze… przeczytaj je poniżej albo dodaj swój }
Nie sądzę, aby sytuacja wyglądała inaczej od strony prawnej, gdyby dopilnowano tych wszystkich papierków BHP-owskich. Wypadek (przy pracy) to wypadek, niezależnie od papierologii… Tak myślę na podstawie opisu stanu faktycznego. Swoją drogą ciekawa sprawa 🙂
Przy okazji, co Pan sądzi o ryczałtach za nocleg dla kierowców nocujących w kabinach z leżankami? Należy im się czy nie? Chętnie poznam opinię specjalisty 🙂
Witam Pani Kalino ja i tak pisze bardzo bardzo długo… sytuacja musiała zostać uproszczona ze względu na GIODO i na to, że określmy to obowiązuje mnie „tajemnica spowiedzi”. Musi zatem uwierzyć mi Pani na słowo harcerza, że firma olewając, a może bardziej właściwie zaniedbując sobie całą dokumentację (naprawdę całą!) pozbawiła się w zasadzie linii obrony swoich interesów. Oczywiście opieram się na informacji uzyskanej z rozmowy telefonicznej, ale dzwonił sam szef – więc chyba wie co mówił :D. W całej sytuacji kierowca wykazuje określmy to „stonowany apetyt” do roszczeń, spotkałem się już z wyższymi sumami za mniejsze uszczerbki. Sytuacja, którą opisuje w ogóle nie miała by miejsca bo…. i tu muszę się ugryźć w język, ale gwarantuje, że by jej nie było gdyż kierujący nie przeszedł by badań ze względu na…. (swój stan zdrowia :D) i wcale nie chodzi tu o to, co się stało tj. skutki bezpośrednie wypadku, ale to co de facto do niego doprowadziło…
Nie drążę więc 🙂 (choć rozbudził Pan moją ciekawość)
Po namyśle… długim namyślę odpowiem w ten sposób, ku przestrodze innych firm! Koszt badania dla firmy wyniósł by około 150-200 zł – zależy co by napisali na skierowaniu (ostatnio od jednego inspektora pracy usłyszałem, żeby za dużo nie pisać, bo zdarzyło się, że skarbówka potraktowała full skierowanie na badania jako przychód pracownika i kazała to opodatkować – śmieszne ale prawdziwe). Koszty te byłyby ostatnimi kosztami jakie firma poniosła by w związku z stosunkiem pracy Pana Wiesława. Dlaczego? Bo Pan Wiesław nie przeszedł by badań wstępnych!!! Skoro nie przeszedł by badań nigdy nie doszło by do tego wypadku… Zakładając, że firma zapłaciła by 172 zł za badania, a nie jak rości sobie teraz Pan Wiesław +/- 172 tyś zł 😉 , byłaby do przodu 171 tyś i parę złotówek. Dlatego tak jak napisałem we wpisie brak wstępnych badań lekarskich przy nawiązywaniu stosunku pracy to na pewno nie są oszczędności…